piątek, 6 listopada 2015

Daleka droga...



Często pomysł na rzeźbę, czy, ostatnimi czasy - na linoryt, przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Najgorzej, gdy już zasypiam i pod powiekami pojawiają się różne obrazy. Muszę wstać, iść do biurka i szybko zanotować, bo za chwilę "będzie po ptakach". Kładę się, zamykam oczy i... znów coś godnego naszkicowania... Wkurzające to, ale nie trafia się co dzień i szkoda zmarnować...
Następnego dnia uszczegóławiam rysunek, przenoszę na linoleum i po kilku godzinach dłubania jest gotowa matryca... Teraz trzeba przygotować stanowisko do drukowania odbitek i jest...






No właśnie... W tym momencie dopiero widać efekt. I nie jestem zadowolony... Drzewice - anielice miały być integralną częścią pnia, z którego wyrastają, a tu wszystko się jakoś rozmyło... Zaciskam zęby, bo wbrew pozorom, do najbardziej cierpliwych nie należę i biorę następną matrycę do obróbki. Wiem, co chcę zmienić... Ciemna noc za oknem, gdy wreszcie odbijam kolejną wersję tematu. I....





 No, niby jest, to, co chciałem, ale za bardzo surowe, w stylu logo, nie na tu nic z poezji...  Zgrzytam zębami, ale już nie będę poprawiał... Może, jak już będę mógł dłubać w drewnie, zrobię trzecią, przestrzenną wersję.

Tak to mniej więcej wyglądają przeżycia i rozterki domorosłego dłubacza. I jeśli ktoś myśli, że to tak lekko przychodzi, niech sam spróbuje. Życzę powodzenia ...:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz