Epizod w moim życiu w którym miejsce solidnych dłut zajęły delikatne rylce graficzne. Epizod, który z powodu kontuzji barku pozwolił na krótkotrwałą realizację mojej drugiej po rzeźbie pasji... Trzeba było opanować nową technikę. Nauczyć się patrzeć na otaczający świat przez czarno-białe okulary, tolerując szarości. Wrócić do rysunku traktowanego poważniej niż przy rzeźbie. Pośród kilkudziesięciu prac z tego okresu najwięcej czasu i energii poświęciłem serii znaków zodiaku. Dla utrudnienia założyłem, że będą to obrazy skomponowane z wykorzystaniem wizerunków dłoni. Dłoni mojej żony, która cierpliwie znosiła wielogodzinne sesje zdjęciowe, w czasie których próbowałem tak te dłonie ustawiać względem światła słonecznego, by uzyskać właściwe światłocienie. Ba, zakupiłem nawet programy graficzne by z ich pomocą obrabiać później te fotografie i łączyć je z moimi rysunkami.
Teraz leży bezużytecznie tablet graficzny. Gdzieś tam czekają na lepsze czasy bloki papieru do odbitek. A w czeluściach zawodnej pamięci szarzeją umiejętności wypracowane podczas mozolnych godzin dłubania w linoleum, które z jakiejś starej gdańskiej kuchni przywieźli mi synowie...
Odchodząc od ograniczeń związanych z koniecznością włożenia w projekt rysunku dłoni wydłubałem jeszcze kilka innych znaków związanych z Zodiakiem. Zamiast dłoni jest tam za to odrobina nieodłącznej w mym tworzeniu satyry...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz