Porywisty wiatr zamiata z powierzchni drogi resztki liści. Przenika wszystkie zakamarki wynajdując sobie instrumenty do zagrania jesiennej sonaty. Kto może, chowa się w zaciszny kąt.
Ale nie On...Zaparł się nogami jakby chciał przepchnąć niewidzialny wagon. Nie może zrobić kroku do przodu. Wyrzuca z siebie przekleństwa, ale głos więźnie mu w gardle.
Wiatr gra jak na flecie na jego dziurawym łachu. I z każdą chwilą coraz bardziej upodabnia go do stracha na wróble.
Ale On z uporem trwa, chcąc coś sobie udowodnić . Udowodnić, że swym działaniem różni się od reszty stworzenia. Tak jak wtedy, gdy wspina się na najwyższe szczyty gór, gdy skacze na bungee, czy podejmuje masę innych działań, które trudno logicznie wytłumaczyć. Udowodnić, że nawet wtedy, gdy nie jest w stanie pokonać żywiołu, to siłą swej ludzkiej woli będzie się mu przeciwstawiał... Człowiek zdobywca, człowiek pogromca, człowiek czyniący ziemię sobie poddaną...
Mam czasem taki sen. Wyskakuję do góry, rozkładam ręce i szybuję... Wiatr jest mym przyjacielem. Nie muszę z nim walczyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz